Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak, jasny panie.
— I cóż tedy?
Kośt’ Bulij pochylił głowę na piersi i ciągnął jakby pod wpływem jakiegoś bolesnego wspomnienia:
Na kilka godzin przed śmiercią, nieboszczyk przywołał mię do swego łóżka i rzekł mi słabym głosom.
— Służyłeś mi wiernie za mego życia, nie wątpię, że zechcesz usłużyć mi i po śmierci. Nie pozwolę nigdy, aby dobra moje które od wieków należały do rodziny najczystszej szlachty polskiej, dostały się kiedykolwiek w posiadanie cudzoziemców. Mój brat przyjął tytuł, stał się grafem, więc już w tem samem stracił prawo sukcesji do Żwirowa.
Tu urwał na chwilę stary kozak, jakby w lepszy szyk układał swe wspomnienia.
— Przysiągłem mu po raz drugi — prawił dalej przeskakując cokolwiek w opowiadaniu — wykonać święcie, wszystko co rozkaże. Wtedy rzekł do mnie.
— W twoje ręce składam obadwa testamenty, wracaj do kraju i zasięgnij dokładnych wiadomości co do charakteru i sposobu myślenia młodego Żwirskiego, mego imiennika i dalekiego kuzyna, któremu cały mój zapisuję majątek...
Znowu zatrzymał się na chwilę tymsamem znać dla zbadania, jakie wrażenie sprawiają jego słowa.
— Jeślibyś go uznał niegodnym tak świetnej zmiany losu — kontynuował z naciekiem stary kozak — spal pierwszy testament, a przedłóż sądowi drugi, gdzie