Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/336

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

godna furtka, która w tej chwili była nawet na półodchylona.
Juljusz w pierwszym zapędzie zmierzył wprost ku niej. Na samym progu zawahał się jednak.
— Złamałbym ostatnią wolę nieboszczyka — rzekł sam do siebie, cofając się mimowolnie w tył.
Wszakże nic łatwiejszego, jak coś tłumaczyć samemu sobie.
Juljusz zamyślił się na chwilę, a potem wstrząsł głową jakby się jakiegoś ważnego pozbył ciężaru.
— Testament mówi tylko o samym dworze — rzekł sam do siebie. — Nie wolno mi tylko przestąpić progów dworu, ale o ogrodzie nie ma wyraźnej wzmianki.
— A zresztą do czegóż to wszystko, kiedy i tak cała tajemnica jest już mniej więcej w moim ręku — dodał jakby na ostatnią swą eksuzę.
I nie wahając się już dłużej, wszedł wprost do ogrodu.
Od furtki prowadziła wśród krzewów agrestu i pożeczek wazka ścieżka ku cienistej ulicy kasztanowej, tej samej, którą Kost’ Bulij biegł do zaklętego dworu, kiedy po rozstaniu się z maziarzem ujrzał nagle światło w narożnych oknach dworu.
Wglądając w wszystko uważnie, spostrzegł Juljusz, że ścieżka ta acz widocznie wydeptana, zdawała się być bardzo mało uczęszczaną i zaledwie tylko tu i owdzie mniej bujny zarost trawy świadczył, że czasami ludzka przesuwała się po niej stopa.
W samej zaś cienistej ulicy kasztanowej i takich na-