Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wać coraz częściej... zakochałeś się po uszy.... ale po dziś dzień nie wiesz, jak właściwie stoisz u hrabiego t. j. czy rzeczywiście uważa cię za swego kuzyna, czy tylko za jakiegoś przypadkiem bogatego ale nieskończenie od siebie niższego sąsiada, alias jednem słowem czy chce żyć z tobą z wszelką uprzejmością, ale z daleka, czy też gotówby nawet patrzeć bez obrażonej dumy na otwarte do córki konkury.
Juljusz jakby wcale nie słuchał, przechadzał się w zamyśleniu po pokoju.
— Nie wiem czy w murach klasztornych, czy koszarach wojskowych nabyłeś takiego daru dywinacyjnego — rzekł z lekceważeniem.
Katilina wzruszył ramionami i usiadł na dawnem miejscu. Juljusz zatrzymał się nagle w swej przechadzce po pokoju.
— Słyszałeś już o żwirowskim dworze?
— Zaklętym?
— A tak zaklętym, jak go nazywa lud.
— Nasłuchałem się o nim niestworzonych rzeczy od twego ekonoma i mandatarjusza.
— Wiesz, w nim jakaś osobliwsza tkwi tajemnica.
Czorgut zerwał się na równe nogi.
— Co, i ty wierzysz w chodzącego nieboszczyka?! — wykrzyknął w najwyższem zdziwieniu.
— Nie w nieboszczyka, ale w tajemnicę, którą osłania.
— Więc rzeczywiście coś osłania.
Juljusz zamiast odpowiedzi, przystąpił do małego biórka mahoniowego, i dobył z niego jakiś papier zapisany.