Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pojechałem. Hrabia przyjął mię z nadzwyczajną uprzejmością, moje dotychczasowe usuwanie się od niego, kładł na karb obiegających okolicznych plotek. Nie mógł mię dość naupewniać, że ani ma w myśli wydarte przezemnie dziedzictwo. — Nie harmoniowałem z bratem za życia, nie mogłem się też spodziewać od niego po śmierci — rzekł mi z dumą i godnością. Potem przedstawiał mię swojej żonie, księżnie z rodu i..
Tu zaciął się mimowolnie i w dół spuścił oczy.
— No, i? — spytał nieubłagany Katilina.
— I swojej córce, Eugenii....
— Ah! — zawołał Katilina głośniej niż pierwszą rażą.
— Przy pożegnaniu.... — ciągnął zwolna Gracchus jakgdyby mu się nagle poplątała nić opowiadania.
— Ho, hola bratku — przerwał prędko Katiliua — nie wspominasz nic o głównej osobie. Hrabianka Eugenia ładna?
Z oczu Gracchusa strzeliła błyskawica prawdziwego zachwytu.
— Cudownie piękna! — zawołał żywo.
Katilina zagwizlał jakąś arję przez zęby.
— I cóż tedy przy pożegnaniu? — zapytał po chwili jakby się domyślał reszty.
— Hrabia wziął mię jeszcze na chwilę do swego pokoju i upominając mię jeszcze raz o swej szczerej dla mnie życzliwości, jako dla swego kuzyna i imiennika, zaczął mi najusilniejsze robić przedstawienia abym się nie zapędzał daleko w mym szale młodzieńczym, i poznawszy już raz jaknajczarniejszych niewdzięczności,