Strona:Walery Łoziński - Czarny Matwij.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W niewielkim załomie pod tarczą zwieszonego wierzchołka tli w tej chwili na pół wypalony żar. Prąd wiatru nie dosięga ogniska, tylko wąską szczeliną u góry rozpędza świszcząc czarne kłęby dymu.
W około ognia rozłożyło się wygodnie troje ludzi. Niebieskawy odblask żaru oświetla blado ich postacie i w dziwnie fantastycznych przedstawia je zarysach. W zatyle z wyciągniętemi ku ogniu nogami leży niski krępy góral w burym kapeluszu pilśniowym, którego szerokie po bokach załamane krysy głęboko zwiesiły się na skronie. Burą wytartą, gunię na szarym sznurku przewiesił przez plecy a wełnianą kraciastą torbę wysunął aż na pierś szeroką i wypukłą. Za wąskim mosiężnemi gwoźdźmi obitym rzemieniem wyziera gruby kij bukowy z guzastym sękiem u góry a żelaznem okuciem u spodu; na opiętych kolanach leży stara w dwóch miejscach sznurkami powiązana strzelba.
Twarz górala okrywają do połowy szerokie krysy kapelusza, czasami tylko nieco w górę podniesie głowę i dwoje burych jak jego gunia zamigocze oczu i odsłonią się rysy, których dzikość tem wybitniej uwydatnia się w fantastycznem oświetleniu.
Nie mniej szczególna i charakterystyczna jest najbliższa obok niego postać — sążnistej długości żyd, wyciągnięty w kabłąk około ogniska. Nie potrzeba ciemnej burzliwej nocy i tego dzikiego odludnego odstępu górskiego, aby przestraszyć się tej postaci na pierwsze wejrzenie. Długi i chudy jak tyka miał coś dziwnie odrażającego w całej swej powierzchowności. Skąpy rudawy zarost okrywał twarz długą, kościstą, przepaloną