Strona:Walery Łoziński - Czarny Matwij.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

giego rewizora nie powiesiłeś z Jańczą za nogi, że go krew zalała, nie wsadziłeś trzeciemu obie ręce w rozkłute klinem drzewo, a jakeś wyjął klin, ny, to on biedny z połamanemi rękami musiał stać tak półtora dnia, aż go znalazł i uwolnił leśny. Czy ty myślisz że tego nie wiedzą w Samborze, fi, fi, fi?! Ny, ja ci powiadam, czy ty przyprowadzisz moją kobyłę lub nie, to taki będziesz wisiał jak cię złapią! Głupi goj!
I na zakończenie wzruszył ramionami i splunął z indygnacyą.
Góral słuchał w milczeniu długiej litanii popełnionych zbrodni, potem machnął ręką, zaśmiał się rubasznie, i nie odpowiadając ani słowa, zaczął pomięty i podarty w ręku liść bakunu spychać do małej glinianej fajki.
Kontent snać z efektu swej repliki zwrócił się żyd do milczącej ciągle góralki:
— Ny, Jewdocho, nie dobrze ja mówię, powiedzcie sami.
Stara góralka ponuro wstrzęsła głową.
— Maksym bronił się napadnięty jak dziki zwierz — mruknęła pół głosem jakby sama do siebie — ale nie zabijał nigdy pojmanego rewizora. Najwięcej że go rozebranego do naga przywiązał pod drzewem...
Góral wybuchł rubasznym śmiechem.
— Gdzie przydybał największe mrowisko — uzupełniał opowiadanie — biednego rewizora oblazły mrówki od pięty do czupryny i skąsały na miazgę, że nazajutrz był szelma czarny jak smoła.
Na wierzchołku skały znowu przeraźliwie zawrzeszczał puszczyk.