Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
33

nia, kiedy żaden głos zewnętrzny nie trąca zbolałego serca.
Przyjazd dziewcząt, nakształt jaskółek zlatujących na wiosnę, sprawił zrazu jakieś zamieszanie w jej myśli. Śmiech, śpiew, okrzyk wesoły, świegot nieustanny tych młodych istot, sprawiał jej ból nieznośny; kryła się przed niemi, uciekała w najskrytszą dal ogrodu, lub i tam ścigana przez dźwięki życia i wesela, zamykała się w pokoiku, jaki jej przeznaczyła Teodozya, i tam padając na łóżko, kryła twarz w poduszkach, rękami zatykając sobie uszy.
Teodozya nie miała teraz czasu na nią uważać, poświęcać jej długich godzin, a choćby czuwać nad nią zdaleka. Zakład naukowy zaprzątał jej całą działalność i czasem zaledwie, nie widząc nigdzie Reginy, zapytała o nią, lub sama jej poszukała.
— Zmizerujesz się na nic — mawiała niekiedy. — Wacław gotów powiedzieć, że ci u mnie niedobrze.