Przejdź do zawartości

Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
301

nagłym szarłatem, nadając jej zazazem dziwny majestat nieszczęścia.
— Och! — zawołała — pan, pan, nigdy!
I rzuciła się do trupa ojca, przypadła do rąk jego i cisnęła je do ust namiętnie, jakby szukała tutaj obrony przeciw człowiekowi, którego uważała za jego mordercę.
Pan Schmetterling zbladł i zacisnął wargi. Był to epizod, którego się wcale nie spodziewał. Szybko jednak odzyskał przytomność. Skinął na jednego ze starszych urzędników swoich:
— Panie Stanisławie, to dziecko widocznie odchodzi od zmysłów, odprowadź je pan do domu.
Potem wyjął portmonetkę, zawsze pełną banknotów, wybrał z niej sturublówkę i z pewną ostentacyą wręczył mu ją, dodając:
— To będzie na koszta pogrzebu, a powiedz pan rodzinie, że ja o niej nie zapomnę.