Przejdź do zawartości

Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
273

tecznymi, a w potrzebie nieraz zapewne wykonali za nich przykrą robotę, bez względu czy przy niej nie trzeba było sobie rąk zabrudzić. Czyż i on nie mógł uczynić jak tamci?
Pytanie to zadał sobie i nie umiał na nie odpowiedzieć. Do tylu drzwi kołatał na próżno, iż ręka zmordowana odmówiła mu posłuszeństwa, gdyby ją chciał nawet wyciągnąć do drzwi cudzych. To co innym przychodziło z łatwością, w nim budziło śmiertelne wstręty. A jednak musiał dalej szukać chleba; rozumiał dobrze, iż miejsce, jakie zajmował w kantorze pana Schmetterlinga, nie przedstawiało żadnej przyszłości i nie mogło nawet zapewnić obecnej chwili.
Czuł iż w tym chaosie praktycznego i walczącego świata, do którego był gwałtem wmieszany, potrzebował przewodnika. Dawne stosunki pozrywały się jedynie w kole użycia; świat zapomina łatwo o tych,