starczyło aby ją zagasić i znów wywołać w nim to bierne, automatyczne posłuszeństwo z jakiem spełniał włożone na siebie obowiązki.
Obowiązki te były bardzo ciężkie, bo oprócz godzin biurowych, pan Mergold miał różne obrachunki i interesa Schmetterlingów, które załatwiał w wieczornych godzinach, tak iż cały czas jego był na korzyść firmy zaabsorbowany. Zapewne też i wynagrodzenie musiało być stosowne do pracy, wysokości jego jednak nikt nie znał, gdyż pan Mergold pensyą swoję odbierał wprost z rąk pryncypała i pensya ta nigdzie nie figurowała, może ażeby nie wzbudzała zazdrości pomiędzy licho płatnymi pracownikami.
Przez parę dni Wacław czatował daremnie na chwilę wyjścia zwierzchnika, aż wreszcie udało mu się zatrzymać go we drzwiach.
— Panie — wyrzekł półgłosem.
Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/260
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
250