rycz wgryzła się w nią jak rdza i przejadała ją powoli, a jednak ile razy usłyszał dźwięk matczynego głosu, głos ten budził w nim echa dawnych uczuć. I teraz, słysząc jej głos pełen miękkich, pieszczotliwych tonów, zatrzymał się nagle.
Był w jednej z tych chwil, w których człowiek nakształt rozbitka, zgubionego wśród bezbrzeżnej morskiej pustyni, potrzebuje twarzy przyjaznej, dźwięku słowa drgającego współczuciem.
— Czy to ty? — powtórzyła pani Julska z podwójną słodyczą.
Wacław, zamiast odpowiedzi, uchylił drzwi od saloniku matki.
Siedziała smutna i niespokojna, z głową wspartą o wysoką poręcz, z rękoma skrzyżowanemi na kolanach. Byłoż to rzeczywiście przygnębienie, czy sztuka? Powodów smutku miała aż nadto, przecież, gdy tego było potrzeba, umiała tak wy-
Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/206
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
196