Przejdź do zawartości

Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
186

Krew uderzyła do twarzy Wacława.
— To nie to — zawołał — przeciwnie.
Pan Euzebiusz zrobił minę człowieka silnie zajętego.
— Więc cóż? — wyrzekł ciekawie niby.
— Położenie moje jest tak podrzędne, płaca tak mała, iż właśnie...
Ale tu pan Euzebiusz przybrał postawę urzędową.
— Ha! — wyrzekł — takie wszędzie być muszą początki. Czy sądzisz iż nie byłoby tak samo w każdem innem biurze i przy każdem innem zajęciu?
— Ja to rozumiem — przerwał Wacław — ale przecież...
— Przecież, gdybyś wchodził do mego biura, musiałbym tak samo postąpić z tobą, mój biedny Wacławie.
Nie było to zupełnie to samo, co mówił pan Euzebiusz za pierwszą bytnością, nie wypadało jednak młodemu człowiekopodnosić tego faktu.