zupełnie inną od tej, jaką widziała przed chwilą. Nie rozumiała co tę zmianę spowodować mogło i zapytywała o to trwożnem, ufnem, wymownem spojrzeniem. Ale oczy jej straciły zupełnie panowanie nad nim, bo nie odpowiadał uśmiechem żadnym, nie wyjaśnił surowego wyrazu twarzy.
Była chwila przykrego milczenia. Dyrektor zdawał się oczekiwać jej ostatniego słowa z wyraźną niecierpliwością, ale z niecierpliwością zwierzchnika, który czemprędzej pragnie pozbyć się interesenta. Regina, przestraszona, zapytywała samej siebie, czem obrazić go mogła. I nie umiała tego odgadnąć.
— Więc cóż chcesz wreszcie? — zapytał dyrektor.
Właściwie niczego nie chciała, bo on przecie kazał jej się tu stawić. W obec jednak widocznej zmiany, jaka w nim zaszła, nie śmiała mu tego przypomnieć.
Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/156
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
146