Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
142

tem co ją dręczyło. Szła naprzód, zawsze naprzód, nie oglądając się za siebie, bo czuła, iż zbrakłoby jej odwagi.
O piątej była w gabinecie dyrektora. Szła z bijącem sercem, wiedząc, że ta rozmowa będzie stanowczą.
Dyrektor pisał coś przy biurku, ale widząc ją wchodzącą, położył pióro i uśmiechnął się przyjaźnie, wskazując jej miejsce naprzeciw siebie.
Przez chwilę wpatrywał się w jej oblicze, na którem każda myśl i uczucie, wypisywało się wyraziście.
— No i cóż — zapytał z szorstkością, będącą jego rzeczywistą naturą. — Czy domyślasz się, dlaczego ci przyjść kazałem.
Nie domyślała się wcale, mówiły to jej wymowne oczy.
— Chciałem ci powiedzieć, tak pomiędzy nami, bo widzę, iż nie jesteś zarozumiałą, że rola Pauliny idzie wcale nieźle.