Przejdź do zawartości

Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
119

Tymczasem jednak nie wiedziała, jak jej postąpić należy. Młody sąsiad dręczył ją i niepokoił, a przecieź okazał się tak potrzebnym, iż nie śmiała dać mu dumnej odprawy. Pojmowała, iż stać się mógł dla niej równie szkodliwym, jak użytecznym.
Milczała zarumieniona, ze spuszczonemi oczyma i w ten sposób przebyli krótką przestrzeń, jaka ich od hotelu dzieliła.
Weszli razem. Chciał podać jej ramię, gdy szła po wschodach, ale cofnęła się lekko i on nie nalegał, aż wreszcie, gdy stanęła przed drzwiami swego pokoju, odezwał się znowu z rodzajem prośby i wyrzutu:
— Więc nie masz mi pani nic do rozkazania?
I nie dając jej czasu na zaprzeczenie, dodał szybko:
— Nazywam się Leon Szreniawski, mieszkam obok pani. Gdybyś pani miała jaki