Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom I.djvu/330

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
324

Antoś słuchał go z uśmiechem, a nawet przyznać trzeba, ze uśmiech ten podobnym był bardzo do szyderstwa.
Rozmawiając, weszli do Saskiego ogrodu, który był prawie pusty o tej porze, i usiedli na jednej z osamotnionych ławek.
— Wytłumacz mi wreszcie to, co mnie spotkało — kończył Wacław — bo przysięgam, że ja tego rozumieć nie mogę.
Antoś uśmiechał się ciągle.
— Hm! — wyrzekł przez zęby — byłeś zawsze mędrszym odemnie, a nie pojmujesz tak prostej rzeczy.
— Nie pojmuję! Co oni mogli mieć przeciwko mnie?
— Nie mieli nic, nic wcale, tyle tylko, co przeciw pierwszemu lepszemu, któryby tak jak ty postępował.
— Ale cóż ja takiego zrobiłem?