Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żącą intencyą, ale cień ten przemknął szybko po jego twarzy i zniknął. Nie śmiał sformułować go w słowo lub uśmiech nawet.
— Czy to ma znaczyć, spytał tylko po chwili, że pan masz zamiar prosić mnie o jej rękę?
— Nie, panie hrabio, dziś nie proszę o rękę księżniczki, bo nie mam do tego prawa. Zbyt mało jestem mu znanym; zresztą może nigdy nie uznałbyś pan, że moje szlacheckie nazwisko godne jest stanąć obok nazwiska jednej z najpierwszych w kraju rodzin. Ja czekać będę, aż księżniczka sama odda mi swoje serce i rękę.
Herakliusz stał w miejscu, nieporuszony na pozór, tylko blada twarz jego przybrała żółtszą barwę, wargi drżały, powieki nabiegły krwią; ale te zewnętrzne oznaki mignęły się tylko na jego przykrej twarzy. Gdy przemówił, odzyskał już zupełnie panowanie nad sobą.
— Czyli innemi słowy, wyrzekł powoli, cedząc niejako wyraz każdy na ustach, wiedząc, że rodzina Idalii nie zezwoli nigdy na podobne związki, korzystałeś pan z czasu żałoby i osamotnienia, by zdobyć serce niedoświadczonego dziecka. Plan ten może być bardzo zręcznym, panie Edwardzie, nie wiem tylko czy go szlachetnym nazwać można.
Podniosłem dumnie głowę.
— Niechaj księżniczka to osądzi, wyrzekłem; panu hrabiemu zaś na podobne pytanie w jeden tylko sposób gotów jestem odpowiedzieć...
Oczy nasze skrzyżowały się, obadwaj blizcy byliśmy wybuchu.
Herakliusz zrozumiał to szybko. On mnie do wybuchu doprowadzić nie chciał, on tylko na wszystkie strony drażnił i próbował ducha mego, szukając jego słabej strony. Czułem to, ale nie dbałem o pokrywanie prawdziwych uczuć moich; one nie lękały się światła ni ludzkiego oka.