Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Spiewałem, później stryj zażądał innych śpiewów, rozpytywał, pokazywał i przerzucał nuty, których stosy znajdowały się po etażerkach; ale mówił li tylko o sztuce, jak gdyby między nami jedynym związkiem była modlitwa Mojżesza, jak gdybyśmy spotkali się przypadkiem, gdzieś w sali koncertowej, nieznani sobie wprzód i później nie mający się już spotkać w życiu.
Rozmowa jego była trudną i urywaną; luźne myśli plątały się samopas. Odwykł od formułowania w słowa; trzeba było gonić je, chwytać i wiązać, a jednak zdradzały wysoki, wiecznie czynny umysł. Świat cały nie obchodził go w niczem, mógł zapaść się i zginąć, nie wywołując w nim żalu; ale świat myśli i wiedzy pozostał dla niego otworem. Bo nie zamykał się li tylko w muzykalnej sferze; zanadto wszechstronnie był wykształcony, by mógł gałąź jednę oddzielić od reszty wiedzy ludzkiej, sztukę jednę od jej sióstr starszych. Umysł jego rozległy ogarniał bystrym rzutem przeszłość i obecność, a żaden postęp artystycznego i uczonego świata obcym mu nie był. Widziałem na jego pulpicie rozłożone partycye najnowszych oper, na jego stole najświeższe naukowe dzieła.
Każdy na świecie czemsiś żyć musi. Człowiek ten, tak obumarły, żył także, ale już myślą tylko. Żadne uczucie, żadne wrażenie nie zadźwięczało w nim, nie zdradziło się brzmieniem głosu, promieniem spojrzenia, słowem niczem. Myśl jego była tem głębszą, tem rzeźwiejszą, że nie ćmiło jej żadne uczucie, ale razem miała jakąś oschłość i bezpłodność, traciła na doniosłości to, co zyskiwała na sile. Coś urwanego, niedokonanego mroziło w nim mózg razem z sercem i zabijało współczucie. Znać jakaś straszna katastrofa moralna przerwała kiedyś logiczny rozwój jego istnienia i pozostawiła tylko na drodze życia powalonego rozbitka, ze strzaskanem sercem.
Człowieka tego odtworzyć trzeba było, jak owe two-