Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czały ją w koło, kwiaty padały u jej stóp, a ona nie wyciągnęła po nie ręki, nie odrzuciła nic w zamian, tylko stała cicha, spoglądając w około znużonym wzrokiem, nie uważając, nie widząc może tego naiwnego zachwytu wzbudzonego jej pięknością, któremu w dniach karnawału tak wyraźnie objawiać się wolno. Stała zamyślona, jak gdyby obcą była temu gwarowi, temu miastu i tej ziemi.
Spostrzegłem ją rozgorączkowany i szalałem z drugimi na złość, na przekór może. Ja nie chcę by mówiono że cierpię; że rozpaczam. W moim powozie było kilku młodych szaleńców, bo takiemi ludźmi otoczyłem się tutaj i właśnie gdyśmy przejeżdżali pod balkonem Idalii, tłum ludzi był tak ściśnięty, że minut kilka musieliśmy stać w miejscu.
— Per Dio, zawołał nagle Angelo, jeden z moich towarzyszów, podnosząc się i patrząc w górę z zachwytem, jakaż to piękna kobieta!
Wszyscy powstali i poszli wzrokiem za kierunkiem jego oczów.
— Kto ona? pytano.
— Chi lo sa? to jakaś forestiera.
— Ty powinieneś ją znać, Edwardzie, wyrzekł Angelo; to principessa Polacca.
I pochwycił oburącz najpiękniejszy bukiet, ze zwinnością kota lub południowca skoczył na kozioł i rzucił go tak zręcznie, że padł na same piersi Idalii.
Wyrwana z zadumy, spojrzała w około, pochyliła się, zobaczyła nasz powóz, mnie i szkarłatny rumieniec oblał jej twarz i czoło, łzy zaświeciły w jej oczach, gdy rzuciła na nas dumne, pogardliwe, oburzone spojrzenie cofając się z balkonu. Jam śmiał się, jam szalał; miotany rozpaczą, rzucałem kwiaty na wszystkie strony drżącemi rękoma.
Ale i tego nie dość mi było jeszcze; porwała mię jakaś piekielna pokusa oddania drugim mąk które cierpiałem.