Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

to było mi bólem; on nie mógł pojąć stanu mego, jak ja jego pociech zdawkowych. W jego racyonalnej, praktycznej głowie niema położenia bez wyjścia.
— Jeśli kochasz ją i ona ciebie, mówił mi, jedź za nią, wytłumacz się, przebłagaj.
I nie mógł zrozumieć tej zranionej dumy, tego pokrzywdzonego uczucia, które sprawia, że prędzejbym skonał w milczeniu, niż otworzył jej znowu serce i ramiona.
— Więc myśl o czem innem, mówił dalej brat mój. Czyż na świecie dla człowieka myśli i czynu istnieje tylko miłość?
Praca, to ostatni wyraz Jana, specyfik ogólny.
Dla mnie to słowo bez znaczenia, czuję się do niej niezdolny; bo w końcu porozumieć się trzeba co do znaczenia wyrazów. Jakiej on pracy żąda odemnie? czy tej w której duch i ciało równy udział mają? Tej nie podoła myśl i serce moja. Myśl moja wyrwała się z pod zwierzchnictwa woli. Czy tej pracy fizycznej, która człowieka wtrąca w przepaść ogłupienia, zabija znużeniem istotę moralną jego? Taka praca jeśli jej nie podnosi myśl wyższa miłości i poświęcenia, byłaby prostem samobójstwem ducha, ale nigdy uleczeniem.
Są ludzie średniej miary, którzy wszystko na świecie znajdują gotowe, przypasowane zawczasu do swoich pojęć i potrzeb, wiarę, doktrynę, obowiązki, miłość. Są inni, których serca nie uderzają równo z ogólnem tętnem, którzy wyżsi lub niżsi od ogółu, każdej rzeczy dokupywać się muszą bólem i męką, wszystko zdobywać na przebój, dla których komunały zadawalające wszystkich prawie, są prostym dźwiękiem bez znaczenia.
Pociechy Jana, płynące z głębi uczciwego przekonania, nie znalazły jednak drogi do serca mego. Odjechał smutny sądząc mnie zgubionym. Może miał słuszność, może ja naprawdę już zgubionym jestem...
I cóż ci powiem. W tym ciasnym widnokręgu, zam-