Widocznie się przestraszył, widząc, że Maja nie pozwoli sobie rozkazywać. Brzęcząc niechętnie, wspiął się na źdźbło trzciny pochylone nad liściem, na którym siedziała Maja i znacznie już uprzejmiej ze swej osłonecznionej wyżyny rzekł:
— Wołałaby panienka pracować, jak to u was w zwyczaju, ale jeśli chce trochę wypocząć... Ostatecznie mogę chwilkę zaczekać.
— Wszak dość tutaj liści — rzekła Maja.
— Wszystko wynajęte — odparł. — Człowiek szczęśliw, gdy w dzisiejszych czasach zdobędzie dla siebie jaki taki kątek. Gdyby mego poprzednika nie była przed dwoma dniami pożarła żaba, nie miałbym dotąd żadnego pomieszczenia. A co noc szukać sobie innego schronienia nie należy wcale do przyjemności. Bo nie każdy ma niestety tak uregulowany ustrój państwowy jak wy, pszczoły. Zresztą pozwolę się przedstawić; jestem Jan Krzysztof.
Maja milczała, z przerażeniem zastanawiając się, jak to musi być strasznie dostać się w moc żaby.
— Czy dużo jest żab w tych wodach? spytała, sadowiąc się w samym środku liścia, by jej z wody nie widziano.
Bąk się zaśmiał.
— Proszę sobie nie zadawać daremnego trudu, — rzekł drwiąco — żaba może panienkę widzieć też z dołu, gdyż liść jest przeźroczysty w świetle słońca. Ona widzi doskonale, kto siedzi na moim liściu.
Maja opętana strasznem przypuszczeniem, że tuż pod jej liściem siedzi może duża żaba i wpatruje się w nią swemi wybałuszonemi głodnemi ślepiami, chciała szybko ulecieć, gdy w tejże chwili stało się coś okropnego, na
Strona:Waldemar Bonsels - Pszczółka Maja i jej przygody.pdf/24
Wygląd
Ta strona została przepisana.