Przejdź do zawartości

Strona:Waldemar Bonsels - Pszczółka Maja i jej przygody.pdf/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Oczy jej zabłysły, serce przepełniła radość bezmierna.
— Ja lecę — zawołała — to nic innego jak latanie! Ale to naprawdę coś doskonałego.
— Tak, latasz istotnie — rzekła zbieraczka miodu, z trudem mogąca jej nadążyć. — To są lipy, ku którym lecimy, nasze lipy zamkowe; po nich możesz rozpoznać i zapamiętać położenie naszego grodu. Ale ty naprawdę latasz za szybko, Majo.
— O, nie można latać dość szybko — odparła Maja.
— Jakże cudnie pachnie słońce!
— Nie — rzekła zbieraczka miodu, trochę zadyszana
— to kwiecie lipy pachnie. Ale teraz leć powolniej, inaczej ja pozostanę w tyle, przytem nie będziesz mogła zapamiętać okolicy, którą masz wracać.
Ale mała Maja nie słyszała jej słów. Była jakby upojona radością, słońcem, szczęściem istnienia. Zdawało się jej, że oto z szybkością strzały mknie przez zielonolśniące morze światła ku coraz to większej wspaniałości. Różnokolorowe kwiaty zdawały się ją wołać, ciche, przesłonecznione dale wabiły ku sobie, a błękitne niebo błogosławiło jej radosny lot młodości. Tak pięknie jak dziś, nie będzie już nigdy; nie mogę zawrócić, nie mogę myśleć o niczem, tylko o słońcu — myślała.
Pod nią zmieniały się barwne obrazy, powoli i szeroko rozkładał się w jasności spokojny krajobraz. Całe słońce musi być ze złota, myślała pszczółka.
Przybywszy nad wielki ogród, zdający się spoczywać wśród kwietnych obłoków drzew wiśniowych, bzów i głogów, osunęła się ku ziemi, śmiertelnie wyczerpana. Spadła na grzędę czerwonych tulipanów i uchwyciwszy się jednego z dużych kwiatów, wsparta