Strona:Wacek i jego pies.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Inne wyskakując z niego poczynały śmigać w krzakach, ucieszone z nowej zabawy.
Jeden z takich rozbawionych zajączków pewnego razu wpadł na ukrytego w krzakach Mikusia.
Kundel ani drgnął.
Stał nieruchomy, jak gdyby z drzewa wyciosany. Nie oddychał nawet i nie mrugał.
Zajączek oparł się o jego wyprężone łapy, pod-skoczył parę razy ochoczo, parsknął i w pewnej chwili zniknął, dając nura do haszczy.
Następnym razem skradając się w pobliżu zaję-czego legowiska, Mikuś znowu zajrzał tam.
Czuł już znajomą woń, gdy nagle stanął jak wryty.
Dobiegł go jakiś inny jeszcze zapach, nowy, nigdy dotychczas chrapami nie pochwytywany.
Mikuś przywarł do ziemi i jął się czołgać ku gniazdu.
Ujrzał je wreszcie i zadrżał.
Na udeptanej przez zajęczycę trawie, zaścielonej jej własnym puchem, siedział duży, brunatny ptak. Zakrzywionym dziobem i ostrymi szponami drapieżnik rozszarpywał zajączka.
Wiatr porywał puch i unosił go ponad krzakami. Na trawie widniały szmatki pokrwawionej skóry. Ptak wyrywał właśnie kawałek mięsa z grzbietu zajączka, kiedy Mikuś z rozpaczliwym warczeniem rzucił się na zbójcę i mordercę.
Drapieżny ptak (Mikuś po raz pierwszy widział jastrzębia) zerwał się natychmiast i odleciał, kwiląc gniewnie.