Strona:Wacek i jego pies.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wacek jednak nie pochwalił się tym, że bądź co bądź brał udział w tym odwecie za okrucieństwa i nikczemność znienawidzonego wroga.
W tydzień po tym wypadku nastał radosny dla Wacka dzień.
Do gajówki przybył uśmiechnięty jak zawsze profesor i oznajmił:
— Szeregowy „Ryś“! Stawiam się z hasłem „Struna“.
Wacek zaniemówił ze zdumienia i szczęścia.
Miły, dobry profesor przynosił mu wyzwolenie.
Wacek czuł się jednak żołnierzem.
Prostując się więc służbowo, zameldował mu, że gotów jest wykonać jego rozkazy.
Wacek zaprowadził profesora na pogorzelisko i pokazał miejsce, gdzie pod stosem popalonych gałęzi i pniaków ukryty był skład broni.
— Macie wykonać ostatnie w puszczy zlecenie! — oznajmił profesor.
— Rozkaz! — odparł Wacek i uważnie słuchał.
Przez trzy następne noce przewoził chłopak skrzynie, w których okoliczni chłopi, znajomi i koledzy jego z oddziału Strunowskiego ułożyli wszystką broń i amunicję.
Wiózł ten niebezpieczny ładunek drogami polnymi, do drugiej od puszczy stacji kolejowej, gdzie przy budce majstra drogowego przyjmował od niego skrzynie młody pomocnik zawiadowcy stacji.
— Załadujemy to na plaformy węglowe i wyprawimy dalej. Tam są nasi ludzie, więc przekażą broń komu się należy! — objaśnił Wacka kolejarz.
Chłopak nie posiadał się z radości.