Strona:Wacek i jego pies.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nazajutrz Wacek z przykrością, spostrzegł, że studentowi nie spieszy się z poznaniem puszczy i rewiru.
Był czwartek. Strunowski dopiero około godz. 9 zaczął się ubierać i golić.
— Chcę pojechać do miasteczka. Znajomi prosili mnie na dziś na obiad — powiedział, zawiązując krawat. — Jutro też jestem zaproszony do rejenta...
Wacek zasmucił się.
Po chwili odezwał się:
— W niedzielę chciałbym być na mszy i na cmentarzu, więc proszę pana tego dnia choćby do południa pozostać w domu. Obawiam się zostawić gajówkę bez opieki.
— Tak, tak! W niedzielę na krok się nie ruszę — przyrzekł student i zaczął wypytywać Wacka o najkrótszą drogę do miasteczka.
Chłopak pozostał wkrótce sam.
Załatwiwszy wszystkie sprawy domowe, nalał
Mikusiowi mleka i nakruszył do niego sucharów. I /
Mikuś zjadł to w jednej chwili z taką łapczywością, iż zdawało się, że przełknie nawet miskę, i bezskutecznie, choć natarczywie prosił o jeszcze.
Chłopak wypuścił swoje zwierzęta z obory i stajni
i szedł za nimi na polanę.
Mikuś wlókł się w tyle, nie śpiesząc się.
Na pastwisku przepadł nagle z oczu Wacka.
Wkrótce niedaleko z łopotem skrzydeł zerwały się kuropatwy, ale Mikuś się nie pokazywał.
Zdziwiony tym Wacek poszedł na poszukiwanie psa.
Znalazł go w krzakach.