Strona:Wacek i jego pies.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

maczył na głos jego słowa podły Szumacher. Odpowiedziałem mu, że uczciwie bronię należącej do Polski i narodu zwierzyny, której bezmyślnie tępić nie wolno według praw polskich. Wtedy Niemiec schwycił mnie za klapę kurtki, szarpnął i wrzeszczał: „Nie ma i nigdy już nie będzie Polski! To, co w niej jest należy niepodzielnie i na zawsze do narodu niemieckiego“. Gdy tłumaczył mi to Szumacher, zdrajca uśmiechał się złośliwie.
— I cóż ty na to, Piotrze! — zaniepokojonym nagle głosem spytała pani Wanda, a Wacek zamienił się cały w słuch.
Gajowy westchnął ciężko.
— Odpowiedziałem, że losami państw i narodów rządzi Bóg, a przemoc i grabież, dokonywane choćby przez najpotężniejszy naród, pozostanie na zawsze zbrodnią i kiedyś będzie pomszczona. Tak mi to wszystko nagle samo się wyrwało, chociaż wiem, że lepiej bym zrobił, gdybym trzasnął w twarz leśniczego i Szumachera i niech by się stała wola Boża! — prawie szeptem zakończył swoje opowiadanie Rolski.
Żona jego i Wacek zrozumieli, że za te śmiałe i uczciwe słowa, zgodne z sumieniem Polaka, pan Piotr został raz jeszcze uderzony i znieważony przez Niemca.
— Sam Bóg podszepnął ci tę odpowiedź! — szepnęła pani Wanda.
Wacek zerwał się z miejsca i schwyciwszy dłoń pana Piotra, ucałował ją w milczeniu.
— Co robisz, mały?! — zawołał zmieszany Rolski, ogarniając chłopaka ramieniem.