Strona:Wacek i jego pies.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tu i ówdzie zgrzytały suche badyle, poruszane wiatrem.
Dzwoniły żelazne wieńce na krzyżach.
Krakały wrony.
Piesek nagle sapnął i jął węszyć.
Wytknął łeb spoza pagórka i rozejrzał się.
Niedaleko od siebie spostrzegł małego chłopaka.
Siedział skulony przy świeżo usypanym żółtym kopczyku na grobie. Chłopak modlił się i płakał cicho.
Nieufny i zły zawsze kundel poruszył nagle kitą i ostrożnie poszedł ku niemu.
Stanął przed chłopakiem, łeb przekręcił na bok i przyglądał mu się uważnie.
Nie lubił chłopców.
Ciskali za nim kamieniami, gonili krzycząc i gwiżdżąc, szczuli psami.
Ani jeden nie rzucił mu kawałka chleba.
Zresztą nikt w wiosce nie troszczył się o niego.
Zdechłby z głodu, gdyby nie umiał tropić zajęcy i żeby czasami nie kradł.
Za to znów wszyscy go nienawidzili i odgrażali się, że go zabiją.
Trudno jednak było zdybać kundelka.
Zjawiał się nagle, porywał kurę, kaczkę lub bochenek chleba i — zwiewał.
Potem na kilka dni znikał bez śladu.
Obawiał się i wystrzegał ludzi.
Psów za to największych i najsilniejszych nie bał się wcale.
Nie odważały się nigdy napaść go i poszarpać mu skórę.