Strona:Wacek i jego pies.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A gdzie jest kundel? — spytał zdumiony.
Mikuś zawsze wypoczywał na ganku, wyciągnięty w całej okazałości.
Wacek począł wołać i gwizdać na Mikusia.
Pies nie przychodził.
— On już pobiegł na polanę — domyślił się chłopak.
— Nie inaczej! — zgodził się gajowy. Chodźmy tedy, bo ino patrzeć — ściemni się!
Na polanie spotkał ich uradowany Mikuś i szarpiąc lekko za ubranie poprowadził do młodniaka świerkowego.
Ranny wilk na razie, ujrzawszy gajowego, porywał się do ucieczki; Mikuś jednak uspokoił go i zatrzymał.
Kiedy pan Piotr nastawiał mu złamaną kulą kość i nałożywszy deseczki bandażował łapę, wilk ostrożnie przytrzymywał mu rękę.
Przy nakładaniu opatrunku z ziółek i bandażowaniu łapy zapewne cierpiał bardzo, jednak poddawał się wszystkiemu cierpliwie, chociaż drżał cały, oddychał chrapliwie i jęczał żałośnie.
— Trzeba go tu pozostawić do rana — powiedział gajowy. — Rano przyniesiem mu kawał zająca, co leży w lodowni i miskę z wodą.
Wacek pobiegł ku bagienku i przyniósł w czapce wody. Wilk wypił ją chciwie.
— Gorączka go trawi — domyślił się pan Piotr i po chwili roześmiał się głośno, mówiąc do Wacka: Ale żeby mi ktoś powiedział, że będę leczył i karmił wilka, to bym miał takiego za wariata!
Wacek ujął rękę pana Piotra i ucałował ją.