Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kres sporom położyło wezwanie do kolacji oraz szumne wejście „najmłodszych", którzy, dowiedziawszy się o projektach Karpowicza, oddali się szalonej radości.
— Pycha!... Byczo!... Zgódź się, panie Janie! Bez pana się nie uda. Dobry, kochany panie, prosimy bardzo! — błagali Rwęckiego.
— Pani również życzy sobie tego? — zwrócił się ten do Karolci.
— Owszem, to może być bardzo zajmujące szczególniej... próby.
— A coto? Czegoś taki blady, Witusiu?... — badał tymczasem swego benjaminka radca Domański.
— Głowa mię boli, sam nie wiem z czego. Po kolacji zaraz do domu, tatusiu?... Dobrze?
Biedaczysko, nie mógł przecie się przyznać, że po obejrzeniu broni i wszelkich trofeów myśliwskich w starym dworze Włodzio wtajemniczył go i w „wielką pipę“!