Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie pomogły prośby kobiet, przedstawienia nieśmiałe Karpowicza, uwagi Orszy...
— Jako opiekun i egzekutor testamentu nieboszczyka Ramockiego, waszego ojca, nie mogę!... Ruina i pożar na was i na cały kraj!...
Ubrał się w swą siwą barankową bekieszę, kazał walizkę z rzeczami włożyć do powozu, w nogach sobie posadził psa i pojechał.
Tymczasem, już pod wieczór, wieś cokolwiek opamiętała się; ponieważ nikt się do nich do lasu nie zjawiał i nikt im nie przeszkadzał, przyszło na wielu zastanowienie. Wieść o wyjeździć pułkownika do powiatu, a może nawet do gubernji, też zrobiła swoje. Daremnie Ciacia i Tomporski dowodzili, że to lepiej, że teraz dopiero cała prawda wypłynie, że teraz, to już napewno krzywdzić ich... wiernych sług cesarskich... nie pozwolą — większość przywarowała w chałupach. Ci, co niedawno zwożone brewiona zwalali wyzywająco przed chatami, albo na podwórkach, zaczęli je pocichu przewłóczyć na zadworki, ukrywać za obejścia pod słomą i gnojem. Niektórzy próbowali sprzedać zdobycz Mordce, ale ten nie chciał tym razem kupować. To doreszty zbiło chłopów z tropu. Najsprytniejsi wywieźli część kloców zaraz nocą do miasteczka. A gdy i nazajutrz dwór nie dał znaku życia, wieś już z trwogą zaczęła spoglądać na bielejące poza rzędami topoli zamarłe, posmutniałe dworskie budynki.