Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wał w notesiku wyrażenia i poglądy, jakie wypowiadali zajęci rybołówstwem chłopi.
— Przedziwne! Jędrne i głęboko narodowe! Niezmiernie wiele w tych wyrażeniach i poglądach zmierzchłej przeszłości! Doprawdy!
Wróciły do dworu panny z Rózią oraz Izydą, a Rwęcki pojechał na Zbóju.
Było co podziwiać.
Koń i jeździec zlewali się w śliczną całość.
Zastygłe w posągowej mocy a swobodne w ułożeniu członki mężczyzny podkreślały niecierpliwą siłę drżących mięśni i pulsujących żył wierzchowca. Cienkie nogi zwierzęcia zdawały się muskać ziemię z niechcenia. Czuć było, że pragną, że gotowe są wyciągnąć się na dany znak w okamgnieniu, jak struny, i ponieść piorunem poprzez pola, kamienie, zarośla i jary jeźdźca, tkwiącego na czarnej chmurze ich dygocącego ciała. Szerokim piersiom brak było powietrza w spokojnym oddechu, w chrapach błyskała krew, pod rozwianą grzywą gorzały wyszłe z orbit oczy, a odsądzony daleko ogon płynął w powietrzu, jak ster. Ruchy lekkie, rzeźkie, jakby lubujące się noszeniem ciężaru, miały wdzięk potęgi, dobrowolnie poddającej się cudzej władzy.
I ten sam wyraz hamowanej potęgi miała sucha twarz Rwęckiego, rozświetlała ją prócz tego obecnie jakaś radość dokonanego w duchu wyzwolenia, jakaś ciesząca się z chwili życia szalona beztroska.
— Śliczny!... — szepnęła Cesia. — Śliczny!