Strona:Wacław Sieroszewski - Zacisze.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

go najzupełniejsze prawo! Jeżeli jednak odmówi, co wtedy?... Roił rozmaite projekty: to przemawiał do dziewczyny w myślach, groźnie i stanówczo, to znowu czule zaklinał ją na wszystkie świętości, błagał na klęczkach... A gdy ona była wciąż niewzruszona, wyjmował z kieszeni rewolwer, przykładał go sobie do skroni... „Niech pani odda, albo...“
...Wtedy ona, wzruszona i przekonana, wyznaje mu swoją tajemnicę, prosi go o pomoc i opiekę... On zgadza się, grzebiąc własną tajemnicę głęboko w sercu...
Z rewolwerem w kieszeni pośpieszył do nowego dworu. W roztwartych naoścież pokojach nie znalazł nikogo. Nawet służba gdzieś się podziała. Zajrzał wszędzie; był nawet w pokoju panien, gdzie dwa białe łóżka, duże okrągłe lustro w muślinowych firankach, kwiaty na oknach, subtelny zapach ziół i perfum ostatecznie wytrąciły go z równowagi. Wyskoczył prawie przerażony i pobiegł zpowrotem do przedpokoju. Tu spostrzegł na wieszaku szary pudermantel Żyda wiecznego tułacza i domyślił się, że panny muszą być w ogrodzie.
— Kogo tak ścigasz, srogi czwartoklasisto?... Aha, rozumiem... Boginię, Galateę!... Już ją tam kto inny ożywia o wiele skuteczniej!... Chodź, lepiej opowiedz mi, coście robili w miasteczku!... — zatrzymał go na ganku Izyda.
— Nie mam czasu!... Gdzie... Cesia?...