Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

widział okazy jednej i drugiej? Nie chcę poniżać sztuki chińskiej, której wspaniałemi zaiste zabytkami możnaby dziś jeszcze pół świata obdzielić.
Ale niepodobna zaprzeczyć, że śliczna sztuka japońska tak ma się do niej, jak śliczna, wytworna, młodsza, rozkwitająca siostra do pięknej, podstarzałej już matrony… I to w każdej dziedzinie. Cudowne japońskie „satsumy“ nie mają odpowiedników we współczesnej porcelanie chińskiej; przepiękne obrazy niedawnych mistrzów japońskich — Utamaro, Hokusai, Hiroszyge, Hokkei, Zeiszyn, Josai, Kiosai i inni — wybiegają nad wszystko, co stworzył w malarstwie Daleki Wschód… A przecie Japończycy wciąż się kształcą. To nieprawda, że malarstwo japońskie umarło. Na wystawie w Osaka widziałem w 1903 roku 30,000 obrazów. Niektóre były rozmiarów wielkiej ściany i miały taki wyraz i moc, że trudno było uwierzyć, iż były to akwarele, malowane na jedwabiu. Wydawały się przecudnym widokiem świata, ujawnionym przez nieznacznie usuniętą „szodżi“ japońską, ruchomą domu ścianę. Inne były o wiele mniejsze, gdyż naogół Japończycy nie lubią wielkich płacht. Ale tyle każdy z nich zawierał wyrazu, wdzięku i mistrzowstwa w wykonaniu, że wielekroć wracałem do niektórych, gdyż w czasie 10-dniowego zwiedzania wystawy codzień na odpoczynek wpadałem do pałacu sztuki. Akwarelistów równych Japończykom świat nie ma wcale. Nie należy zapominać, że