Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/497

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pani nie mówi po francusku, a oni nie rozumieją po angielsku…
— Dobrze, dobrze!… Niech pan mówi… Ja mogę im nawymyślać i po polsku i po rusku!… Wymyślanie to rozumi się w każdym języku!
Sprawa ze zwrotem pieniędzy poszła dość gładko. Pomocnik kapitana dowodził wprawdzie, że niema tego zwyczaju, że pieniądze zatrzymywane są jako kara, ale gdy Różycki zaczął nacierać i żądać wymienienia przyczyn oraz spisania protokółu, gdy napomknął o interwencji „konsula“, marynarz zmiękł i pieniądze zwrócił. Gorzej poszło z biletem i rzeczami samego Różyckiego. Na szczęście, choć miejsce sobie zamówił do Suezu, ale pieniędzy jeszcze nie wniósł. Zato rzeczy nie miał mu kto wydostać ze składu, gdyż marynarze rozpierzchli się, musiał więc czekać. Znudzona Sara odpłynęła szczęśliwie sama z pieniędzmi, a on wciąż jeszcze tkwił na pomoście, patrząc na senne lasy, na białe miasto, na szmaragdową zatokę, upstrzoną plamami okrętów. Zwolna wszystko nasiąkało strasznym, białym blaskiem wtaczającego się na zenit słońca.
Gdy nareszcie wyrwał swe paki z czeluści parowca, zdał je na komorze i pośpieszył do hotelu, było już dobrze po południu.
Numer Kate był zamknięty i nikt się stamtąd na jego stukanie nie odezwał, a Sara nie chciała go przyjąć, tłumacząc się, że gorąco, że ona się właśnie… chłodzi. Na usilne prośby