dróżnik czuł się odciętym od życia, jak więzień, odepchniętym i zapomnianym. Zresztą nie skarżył się nawet przed sobą, gdyż przyzwyczaił się już do tego; tak działo się całe jego życie. Dumał jednak o tem godzinami całemi, patrząc na otwarty iluminator — jednostajnie błękitny i okrągły, jak nie migające, wpatrzone weń uparcie oko wieczności. Nie mógł nie dumać o tem, gdyż to było głęboko zatajonym dramatem jego duszy.
Przypominał sobie swoje rozmaite przygody i rozważał je w skupieniu szczególnem, na jakie dawniej ani nie miał czasu, ani usposobienia. Teraz szło ku niemu coś z życia nowego, coś jeszcze bardzo niewyraźnego, co czyniło jednak to rozpatrywanie niezmiernie zajmującem, a zarazem bolesnem.
Sięgał myślą głęboko, jak mógł najdalej. I gdzieś tam, na samem dnie pamięci, z niezmiernym wysiłkiem wyławiał skąpe wspomnienia najwcześniejszego dzieciństwa.
Były tajemnicze i były mgliste, niby urywki ze słyszanych wówczas bajek. Daremnie silił się nadać im uchwytne kształty, napoić żywą barwą; uchodziły odeń, podobne do sennych zjaw, niedościgłe, niepodległe woli…
Jedno dobrze pamiętał, że już tam, w tem dzieciństwie mało było pieszczot i pocałunków, których zawsze tak bardzo pożądał.
Wyraźnie rysowały się przed nim dopiero
Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/449
Wygląd
Ta strona została przepisana.