Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/442

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cia. Deptał po muskularnych barach Chińczyków oplątanych wężami czarnych warkoczy. Wtem trafił na białą brodę fakira z różowem piętnem na czole; cofnął mimowoli stopę i runął na róg stołu, gdzie w zielonawym słupie światła, bijącego z iluminatora, leżała boleśnie przegięta, rzucona nawznak, odarta z osłon bajaderka. Głowa dziewczyny zwieszała się bezsilnie z krawędzi stołu, a zwoje kruczych włosów z gwiazdami srebrnych monet nikły, wplątane w zaspie ciał, spoczywających poniżej. Stamtąd znowu wysuwały się jakieś białe ręce kobiece, unosząc ku górze sine ciałko pozornie martwego niemowlęcia…
Istna ilustracja „Potopu“!
Różycki z bólu i udręczenia stracił resztkę rozsądku. Wstał i, nie zważając już na nic, okrutnie, bezwzględnie, pokroczył po tem ludzkiem bagnisku ku wyjściu. Lękał się, że gdy raz upadnie, to już nie wstanie. Dobrnął nareszcie do schodów, gdzie, jak zmokłe kury na grzędach, przycupnęli oporniejsi. Byli to przeważnie Chińczycy. Ręce zasunęli głęboko w szerokie rękawy kurm, głowy zwiesili nisko na kolana i, przyciśnięci do siebie, siedzieli nieporuszeni, choć burza szamotała wszystkiem wokoło.
Daremnie Różycki ich szturchał i rozpychał; byli nieczuli na wszelkie napaści. Musiał wdzierać się na górę po ich kolanach i plecach.
Już wszedł parę stopni, wtem przypomniał