Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/414

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zaśpiewam: „remue tes gambettes!…“ Ani mi się śni!… Dość już miałem z tego powodu zmartwienia!…
— Ależ, Joubert! Co ci się zdaje!?… Mylisz się, drogi chłopcze… Życzymy ci wszelkiego powodzenia w tym kierunku!… — wołali, śmiejąc się, żołnierze.
— Tes gambettes!… Superbe!… Doprawdy! — powtarzał z piskliwym śmiechem człowiek-ljana.
„Czarny bandyta“ też wrogo świdrował Różyckiego oczami ze swego obserwatorjum na pryczy.
Jedynie „uczony wachmistrz“ nie brał udziału w ogólnej zmowie hultajskiej, był zawsze poczciwy, zawsze grzeczny, ale nie rozmawiał już więcej z Różyckim o geografji.
Szczerze i niezmiennie przychylną była dlań teraz tylko Sara.
— Niech panu Bóg da zdrowie!… — powtarzała promieniejąc. — Ona się już robi, ona się już zrobiła jak przedtem… Suknie przymierza. Bieliznę zmieniła! A dzisiaj to tak zaczęła wybredzać w pończochach jak dawniej… Ona ma bardzo ładne nogi. O mało nie pokłóciłyśmy się… To już dobry znak! Bo najgorzej, kiedy człowiekowi wszystko jedno!…
Istotnie, Różycki zauważył większą staranność w codziennem ubraniu Kate, od czego uroda jej zajaśniała spotęgowanym blaskiem. Tem bardziej było mu przykro, że go unika.
— Dla kogóż więc się stroi!? — rozmyślał