Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/400

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z głębokiemi podcieniami na słupach. Bujna, żywa zieleń i jaskrawe kwiaty kipiały dokoła na klombach i w kępach drzew.
Na ulicach pusto. Południowy skwar pozapędzał wszystkich do domów. Rzadko przechodził biało ubrany krajowiec w stożkowatym, trzcinowym kapeluszu, zatrzymywał się opodal i gapił na przejezdnych półsennie.
Słońce piekło niemiłosiernie, wznosząc się coraz wyżej na ciemno-szafirowem niebie.
Kate otwarła swą japońską parasolkę jedwabną, koloru róży herbacianej, haftowaną w różowe kwiaty i blado-zielone trawy.
Różycki parasola nie miał i cierpiał nieznośnie. Pot spływał mu strugami z pod korkowego hełmu. Wilgotne, gorące powietrze tamowało oddech. Zaduch parowca na otwartem morzu wydawał mu się w tej łaźni przyjemnym, chłodnym zefirem.
— Skręcaj pod drzewa! — zawołał po angielsku na woźnicę.
Ten obejrzał się, zrozumiał niecierpliwy gest i usłuchał natychmiast. Ale pod drzewami nie wiele było lepiej, gdyż przejrzyste, mdłe cienie wysokich konarów nie dawały żadnej ochrony od bezlitosnego słońca.
Nareszcie stanęli w parku. Doznali jednak zawodu. Zamiast oszałamiającej puszczy zwrotnikowej znaleźli pięknie utrzymany, chędogi ogród, widocznie niezbyt dawno założony, gdzie młode drzewa, szeroko i luźno rozrzucone po