Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/391

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
IX.

W nocy „Armand“ zarzucił kotwicę u brzegów Anamu. O świcie przybył pilot i wprowadził statek w ujście rzeczki Don-naj. W głębi ponad lądem mgliły się błękitne góry, ale samo wybrzeże było płaskie, a raczej wcale go nie było. Jak okiem zajrzeć, ciągnęły się gęste chaszcze palm karłowatych, oleandrów, bambusów, wężowatych filodendronów, drzewiastych paproci. Na wysepkach korzeni, krętych, supłastych, jak macki polipa, a rozpartych szeroko, jak racze nogi, wznosiły się całe kolumnady przysadzistych, niechlujnych, kosmatych albo łuskowatych pni nawodnych, zbrukanych namułem, oropiałych od grzybów i liszajów… Ponad niemi zbity strop twardych liści łapczatych rzucał nocny pomrok… Buchty ljan zwieszały się aż do atramentowo połyskujących topieli; sploty, kiście, frendzle — całe grzywy i buńczuki pędów pasorzytniczych oraz odnóży prężyły się na wszystkie strony, spełzały po odziemkach lub przerzucały się z rosochy na rosochę, z gałęzi