Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/378

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kate już znikła, Różycki brwi zmarszczył, ale serjo rozgniewać się nie mógł.
Gdy jednak zdybał wachmistrza, miał z nim długą, cokolwiek zgryźliwą rozmowę, którą zakończył ostrzeżeniem, że nie chciałby się skarżyć kapitanowi, ale będzie zmuszony, gdyby…
Wachmistrz ruszał wąsami i nic nie odpowiadał. Różycki wymiarkował z jego twarzy, że w razie sprawy będzie trzymał stronę towarzyszy.
Przy obiedzie Różycki przeniósł się do stołu rodaczek, za nim powędrował tam człowiek-ljana i „czarny bandyta“. Wojskowi zostali sami; nadrabiali minami i głośną rozmową, a Joubert starał się nawet po dawnemu dowcipkować, ale mu nie szło. Koledzy słabo podtrzymywali skąpym śmiechem jego najlepsze żarty. Bufetowy gryzł wargi i mścił się, podając najlepsze kąski wojskowym, a „szpakom“ co gorsze.
Nazajutrz rano Sara powitała już Różyckiego, jak starego znajomego.
— Gorąco było w nocy… Ja mylała, że już powietrza nie przełknę, tak mię sparło!… Wie pan, co ja chciałaby list napisać do Końskiego… Adres to my napiszemy poprostu: w rynku. Co ja stracę? nic nie stracę! Markę pocztową stracę, a to ja mogę!… Niech pan napisze, że się im kłaniam, że o nich pamiętam, że wrócę, jak się dorobię… Że nieźle mi idzie… Że im nawet trochę pieniędzów wyszlę, tylko muszę mieć dobry adres… Niech im to napisze! Co?