Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/371

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mocnych zębach, po oporniejszych stukano trzonkami noży, obcasami butów, znalazł się nawet u kogoś „dziadek“.
Jednocześnie brzmiały wykrzykniki i żarty:
— A to chwat dziewczyna!… Jak gwizdnęła!? Pancernik!
— O mało nie zrobiła ze mnie bliźniaków… Zawstydzić chciała nieboszczyka mego ojca… — żartował Joubert, nie tracąc miny — Polki widzę, ho, ho! One nietylko umieją brać fortece chińskie…
— Milcz, proszę cię! Dosyć tego! — ofuknął go wachmistrz, rzucając bystre spojrzenie na siedzącego naprzeciw Różyckiego.
— Rodaczki pana? — zapytał go uprzejmie.
Różycki nie zaraz odpowiedział, potem mruknął coś niewyraźnie, spozierając srogo na bufetowego, zbierającego z jaszczurczym sykiem skorupy rozbitych naczyń.