Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

spotniałem ciele Różyckiego, jak wicher po stepie. Jednocześnie żelazne belki okrętowego kadłuba zgóry i zboku ziębiły go, drażniły, jak wielkie magnesy elektrycznej baterji.
— Nie, jutro stanowczo zażądam, żeby mnie stąd przenieśli! Tu zwarjować można! — mruczał, nakrywając się z głową prześcieradłem.
Z jadalni wciąż jeszcze dochodziły śpiewy i śmiechy.