Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/339

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przed „rudą“ znowu stała butelka wina. Kate paliła, jak wczoraj, papieros za papierosem, a smutne jej oczy błądziły obojętnie po wnętrzu kajuty. Człowiek-ljana usiłował znaleźć się w ich promieniu, robił zabawne miny i przeginał się cudacznie. Z sypialni wyłonił się naostatku i „piegas“ w dziwacznem, jaskrawo pstrem naśladownictwie szlafroka, narzuconego wprost na bieliznę. Powitano go złośliwym szmerem, ale on nie zwrócił nań uwagi, siadł bez ceremonji na miejscu Różyckiego pod oknem, a „monsieur Torchon“ podał mu niezwłocznie zachowany dlań w bufecie początek śniadania.
Tym razem niewielu pasażerów zjadło zupę, gdyż było zbyt widno.
Różycki wyciągnął po śniadaniu z worka swój podróżny imbryczek i udał się na pokład z zamiarem zdobycia ukropu bez udziału i wiedzy „pana Torchon“.
Na pokładzie panował zaduch piekielny i ciasnota. Miejsca wolne od towarów i przyrządów żeglarskich gęsto zasnuli ludzie. Przecisnąć się było trudno. Siedzieli, leżeli, stali, razem i osobno: Chińczycy, Indusi, Anamici, Negrzy… Bronzowi, żółci jak cytryna, czarni jak heban, czekoladowi lub miedziani… Nadzy, półnadzy, w łachmanach i w jedwabiach… Przeważnie mężczyźni, ale były i kobiety… Chinki, w maluchnych, jak skrzydła kolibrze, kaftanikach haftowanych, w obszernych, jak duże spó-