Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/336

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lecz rychło milknie, gdyż „ludy wschodnie“, których jest większość, wstają pokornie i rozchodzą się do swoich kajut. Tajemniczy osobnik w czarnem ubraniu obrzuca wszystkich szyderczem spojrzeniem i również podnosi się; „piegas“ każe sobie dać herbaty z rumem. W jadalni pozostaje tylko on i „ruda“. Różycki pisze w notesie. Sprawia to pewną sensację, ale na krótko. „Piegas“ z „rudą“, nie zważając na nic, oczkują zawzięcie. Różycki, widząc, że „przeszkadza“, wynosi się po niejakim czasie do siebie. Po chwili leży na brzuchu, na pryczy i pisze przy świetle ogarka:
„…Okazało się, że dostałem obrzydliwe do spania miejsce. Przeciąg, duszno, ciasno i niezmiernie twardo. Leżąca w nogach walizka wjeżdża co chwila na mnie, a co pół godziny ryczy mi nad głową wentylator. Właściwie to nie wentylator, lecz jakiś samum, wyrzucający strumienie gorącego wichru, obłoki kurzu, kaskady nieznośnego odoru… Cała jego wściekłość obraca się na mnie, gdyż wyzywam go niejako swem położeniem…

…Ryknął i ku mnie w kształcie piramidy ciągnął
Widząc, żem był śmiertelny i nieustraszony…
Ze złości ląd nogą trącił,
Całą Arabję zmącił…

Cicho. Wokoło pochrapują zmęczeni podróżni. Nawet czarny „bandyta“ ucichł, przytulony w najdalszym zakątku swej pryczy.