Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

worek pobielanych blaszek… Ile miałem z tego powodu przykrości, nie uwierzy pan! W Tientsinie znowu, w czasie zajmującej rozmowy, dostałem rulon haniebnie oberżniętych laniów… W Hakodate agent tego samego banku, gdym zażądał wypłaty w rublach, potrącił mi podwójne ażjo, tak że rubel, zawierzony temu bankowi w Petersburgu, po sześciu miesiącach pobytu w jego kasie zamienił się w ośmdziesiąt kop… — skarżył się Różycki.
— Gdzie pan teraz był? Co pan w tym czasie porabiał? — przerwał dyplomatycznie Fioretti.
— Byłem w środkowych Chinach, na Jań-tze… Zwiedzałem wsie chińskie… Chiński wieśniak, to doprawdy całkiem nowy, nieznany Europie osobnik: filozof, obywatel, artysta, a jednocześnie wyrachowany, przezorny gospodarz.
— A wieśniaczki?
— Nie wiem. Widziałem je tylko zdaleka.
— Wie pan, przekonałem się, że niema jak Japonki! Zwiedziłem pół świata, poznałem setki kobiet rozmaitej barwy i kształtu… Ocenę ich urody uczyniłem nieledwie swoim celem i powołaniem… Otóż Japonki przewyższają wszystko, co wydał świat w tym rodzaju. Na tych wyspach ciepłych, wilgotnych, ogrzewanych, niby olbrzymia oranżerja, od spodu wewnętrznym ogniem wulkanów, wśród kwiatów i cudownej zieleni urodziły się istoty przedziwne, świeże i wonne, delikatne i czułe, jakby utkane z pła-