Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i w ten sposób w dwójnasób pognębia go, osłabiając współczucie dla niego. Zapewne, że Anglicy nie są w możności i nawet może nie powinni poprawiać lub zmieniać dowolnie kodeksu chińskiego, lecz obecność gromady jawnie torturowanych ludzi przed kordegardą angielską za każdym razem mocno mi psuła moją cześć dla Albjonu.
Chińska dzielnica w Chań-kou niczem nie różni się od innych miast Niebieskiego Państwa. Wąskie ulice, zatłoczone przechodniami, ocienione wystającemi okapami ciężkich dachów oraz handlowemi znakami. Prócz tego w dni słoneczne nad niektóremi ulicami w całej ich długości i szerokości zaciągają wysoko na poziomie dachów żółtą albo błękitną nankinową markizę, co oryginalnie zabarwia całe wnętrze ulicy.
Zwiedziłem wspaniałą świątynię Szań-sichuj-guań, która zarazem jest klubem kupców Szańsińskiej prowincji.
Cała błyszczy od złota i złotej i ponsowej laki, ale ma i piękne rzeźby z czarnego hebanu oraz z kości słoniowej i piękne malowidła. Grywają tu teatr i wszystko jest ku temu przystosowane; wnętrze świątyni okala galerja dla widzów.
Zwiedziłem dom chińskiego miljonera, z książęcym urządzony przepychem. Schody lakowe, rzeźby, parawany i portjery cudnie haftowane, dużo kwiatów w przepięknych wazonach.
Ale nadewszystko pięknym wydał mi się