Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
25-go listopada, 8 godzina rano.

Opuściliśmy przystań wcześnie, aby odzyskać stracony przez wczorajszą przygodę czas i przybyć do Chań-kou w terminie. Japończycy nie lubią się spóźniać. Towarzystwa żeglugi, wspomagane przez rząd, obowiązane są ściśle notować czas przybycia i okres pobytu swego na każdej przystani. Z powodu najmniejszego opóźnienia muszą tłumaczyć się ministrowi komunikacji w specjalnym raporcie i, o ile ten powodów nie uwzględni, płacą karę. Widocznie pożar tych rozmiarów, który nam się zdarzył, nie był dostatecznym powodem. Śruba „Talee Maru“ pracuje ze szczególną energją. Nankin uchodzi, tonie w porannej, różowej mgle. Koło przystani nankińskiej widzę jedynie domy europejskie i garść lepianek rybackich, ubogich straganów, brudnych szyneczków ostatniego rzędu. Na rzece moc łodzi, cały ich tłum leży wyciągnięty na piasku, a u sąsiedniego przylądka w małej wnęce pobrzeża las masztów — tam przystają dżonki. Właściwe miasto szarzeje opodal, zamknięte, niby w pudle, w czworoboku wysokich, zębatych murów, z poza których sterczą jeno łuszczate szczyty pagód i grzbiety wynioślejszych dachów, świątyń i pałaców, upiększone figurkami zwierząt i smoków. Słynnej pagody porcelanowej, wysokiej na 200 stóp, zburzonej w czasie powstania tajpingów, w roku 1852, cudu kunsztu garncarskiego, nie odbudo-