Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie mogę, nie mogę… Muszę przedtem powiedzieć!…
Gdy wróciła do męża, Takeo odzyskał już równowagę i rozpytywał ją spokojnie o rozmaite szczegóły życia, o wydarzenia w miasteczku, o brata, o pogodę, o sprawy domowe. Od czasu do czasu rzucał na nią łagodne spojrzenie, które dodawało jej otuchy.
Po kąpieli i obiedzie poszedł do brata.
— A co!… Teraz my będziemy z długim nosem!… Zrzedną im, plotkarzom, miny!… — śmiała się w kuchni Teruci, trochę zdziwiona i nawet zgorszona brakiem radości ze strony pani.
— Jeżeli będzie… chciał… powiem mu… powiem… — rozmyślała tymczasem Misawa, oglądając swój maluchny sztylet przyboczny. — A jeżeli nie?… Poczekam, dowiem się wszystkiego!… Muszę się dowiedzieć!… Może to nie oni?… Może Nojo istotnie spotkał się wypadkiem z rabusiami?…
Z miasta wrócił Takeo chmurny. Gdy wieczorem Misawa zaczęła się skarżyć na ból głowy, twarz mu drgnęła i zmierzył ją przenikliwem spojrzeniem. Nie odpowiedział i długi czas młoda kobieta leżała pod swą grubą kołdrą skulona i zdrętwiała, czekając, co będzie.
Nie ruszył jej, nawet się do niej nie zbliżył.
Westchnęła z ulgą, lecz jednocześnie znowu poczuła z niezmierną wyrazistością, że wstępuje na jakiś więzienny, żałobny, nieskończenie pu-