Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

płynie rzeczka z pobliskich gór, dziko spiętrzonych i porosłych ciemnym borem sosnowym. Dwa skaliste, lasem zjeżone przylądki występują daleko w morze czarnemi rogami, odcinając kotlinę wioski Tepa i ją samą od reszty świata.
Przed domem na czterech masztowych nogach stoi drewniane pudło z daszkiem, otwarte na morze, a prowadzi doń wiotka, kunsztowna drabinka, — jest to strażnica rybacza. Gdy wiatr wieje, kołysze się ona zgodnie z falami morza, którego ogromny szmaragdowy krąg roztacza się z dozoru aż po granice bladego nieba.
U stóp strażnicy stoją szeregiem na legarach łodzie, zawsze gotowe do drogi, a na kozłach wietrzą się pęki sieci, festony brunatnych niewodów i zwoje sznurów.
Dalej ciągnie się wybrzeże gładkie i wilgotne od nieustannego lizania fal.
Kręcą się tu stada czajek, dzieci i psów. Pachnie morszczyzną i rybą.
Zresztą rybą i dymem pachnie tu wciąż i wszędzie, gdyż po połowie rybacy warzą zdobycz w ogromnych kotłach, wyciskają tran, a miąższ suszą w przestronnych szopach na drogocenny kompost dla uprawy pól ryżowych.
Tutaj spędzał lato Inotsuke Takeo w małym pokoiku, oddzielonym cienkiem przepierzeniem od wspólnych koszar robotniczych. Dzierżawił tonie od rządu a kompost i tran odstawiał do Hakodate, starając się w ten sposób powiększyć swoje dochody od niedużej sumki, odziedziczo-