Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wziął parę liljowych irysów i, niosąc je ostentacyjnie w ręku, zbliżył się do domostwa brata.
Teruci z podwiązaną ręcznikiem głową skrobiąca na kuchennych schodkach jarzyny, zaraz go spostrzegła i z mokremi rękami skoczyła do pani, aby ją uprzedzić.
Zmieszana Misawa wsunęła co prędzej do szufladki biureczka list, który trzymała w ręku, powiodła lekko ręką po zapłonionej twarzy i pośpieszyła ku drzwiom. Za progiem zaraz przyklękła i pochyliła głowę, gdyż dziewierz był już blisko.
— Czcigodny poranek, Misawa-san! Czy dzisiaj, jak dawniej!?
— Czcigodny poranek, stary panie! Dziękuję!… Tak mniej więcej!… Czy Chacisube-san zdrowa? Dlaczego nie przyszła?
— Chacisube-san ma w domu dużo zajęcia! — odparł, siadając na podsuniętej poduszce. — Weź, to dla ciebie! — dodał łagodnie, podając jej kwiaty.
— Ach, dziękuję! Jakie piękne!…
Znowu pochyliła przed nim zarumienioną twarzyczkę i nie dostrzegła surowego spojrzenia, jakiem obrzucił jej cokolwiek zmięte uczesanie. Wyszła pośpiesznie, tuląc drgające usta do chłodnych i wilgotnych liljowych płatków.
Gdy wróciła po niejakim czasie, niosąc ciastka i herbatę, oblicze jej miało już zwykłą barwę okiści wiśniowego kwiatu, a koralowe usta rozchylał spokojny, życzliwy uśmiech.